Podróżując już od jakiegoś czasu po Bałkanach doszliśmy do wniosku, że spośród wszystkich państw w regionie Serbia jest zdecydowanie niedoceniana przez turystów. Mało mówi się i pisze, że jest tu całkiem sporo ciekawych miejsc do zobaczenia. Większość podróżujących z Polski traktuje Serbię co najwyżej jako kraj tranzytowy po drodze do Grecji, Czarnogóry czy Albanii. A tymczasem w samej Serbii jest wiele atrakcji. Pisaliśmy już o wałęsaniu się po Belgradzie TU i TU, zwiedzaniu Nowego Sadu TU i TU, skałach w Đavolja Varoš, białym szaleństwie w Kopaoniku TU i TU, chodzeniu po górach w Starej Planinie, jeżdżeniu kolejką w Mokrej Górze i spacerze po Drewnianym Mieście. Tym razem chcemy opowiedzieć o kolejnym miejscu, które warto, aby znalazło się przynajmniej na drodze przejazdowej przez Serbię.
Tydzień temu naszym weekendowym celem stał się rezerwat przyrody w kanionie rzeki Uvac. Leży w południowo-zachodniej części Serbii pomiędzy górami Zlatibor i Zlatar, niedaleko miejscowości Nova Varoš i Sjenica. Na przestrzeni wieków kanion został wydrążony przez wody rzeki Uvac, która meandruje wśród wysokich wapiennych skał. W wyniku wybudowania w 1979 r. tamy w pobliżu wsi Akmačići została zatopiona dolina rzeki Uvac i powstało sztuczne jezioro. Podobno zanim zapora została zbudowana, kanion był bardziej imponujący i głębszy, ale miejscowi mówią też, że jezioro dodało mu piękna.
Dojechaliśmy na miejsce z Kosowa jak zwykle wieczorem po zmroku, więc nie mieliśmy po drodze możliwości podziwiania widoków. Miejsce na nocleg znaleźliśmy niedaleko Novej Varošy, w gospodarstwie Etno Domacinstvo Saponjic. Trafić tam nie jest łatwo. Z Novej Varošy trzeba trochę pokluczyć przez wsie na południowy-wschód od tej miejscowości, żeby w końcu dojechać do samego gospodarstwa. Jeszcze gorzej jest po zmroku, więc najlepiej „wbić” sobie położenie tego miejsca do nawigacji (Google maps prawidłowo pokazuje położenie tego gospodarstwa pod nazwą Смештај „Шапоњић”).
Gospodarstwo prowadzone jest przez małżeństwo Veljo i Mirę Saponjic, którzy czekali aż do późnego wieczoru. Przywitali nas świeżym mlekiem od krowy i przepysznymi powidłami z derenia jadalnego (nie gotowane, ucierane na zimo przez 9 godzin, jak zapewniała Mira) i ze śliwki. Dom to stara, duża, murowana serbska chata, która może nie oferuje luksusów, ale za to znaleźliśmy tutaj prawdziwie domową atmosferę. Na początek uraczono nas w ciepłej kuchni kafu i čaj, a następnego dnia rano zaoferowano rakiję (dla mnie i gospodarza) i likier (dla Kingi i gospodyni). Oczywiście nie odmówiliśmy żadnej z tych propozycji! Na szczęście okazało się, że nasz serbski jest lepszy niż spodziewaliśmy i mogliśmy sobie nawet pokonwersować z gospodarzami. Poczuliśmy, że otoczono nas pełną opieką jak długo nie widzianych członków rodziny. Na śniadanie Mira zrobiła prawdziwe świeże uštipci (pączko podobna przekąska). Smakowały wyśmienicie z domowym świeżym serem, który Mira kupiła od swoich sąsiadów rolników (na co dzień państwo Saponjic mieszkają w Čačaku, a wynajmem rodzinnej chaty Veljo zajmują się tylko w sezonie).
W sobotę postanowiliśmy się pokręcić po okolicy. Domacinstvo Saponjic znajduje się kilka minut pieszo od brzegów jeziora Uvac. Naturalnym celem stały się okoliczne wzgórza, z których roztaczał się widok na okolice kanionu. W drodze ze szczytu zaczepił nas mijany rolnik, Radovan, i zaprosił do siebie na domową rakiję. Siedliśmy zatem z nim i jego znajomymi na ganku a na stole stanęły dwie butelki rakiji – z gruszki i ze śliwy. Po 3 kieliszkach nasz serbski zrobił się jeszcze lepszy i wdaliśmy się w dyskusję na tematy polityczno-historyczne. Do tego wysłuchaliśmy legendy o królu Marko z czasów, kiedy nasz gospodarz stacjonował jako żołnierz armii jugosłowiańskiej w Bitoli w Macedonii. Kolega Radovana zapewniał nas natomiast, że zimą nie ma tutaj nic, ale to nic do roboty, dlatego najlepiej rozrobić sobie odrobinę rakiję z ciepłą wodą, popijać ją, grać w karty i spać. Brzmiało jak dobry plan na przezimowanie.
Lekko zataczając się opuściliśmy zagrodę Radovana i poszliśmy przejść się na kolejny pagórek, położony po drugiej stronie doliny. Po przedzieraniu się przez krzaki i krzewy weszliśmy na grzbiet wzgórz biegnących wzdłuż kanionu Uvac. Solidnie się przy tym zmęczyliśmy, tak więc po południu zalegliśmy w ogrodzie przy domu Veljo i Miry, przygotowując nasz obiad na ogrodowym grillu. Mira poczęstowała nas domowymi piklowanymi paprykami z wielkiego słoja, które okazały się rewelacyjne. Wraz ze świeżo upieczoną przez naszą gospodynię proją (kukurydzianym chlebem) i serem z naszego skromnego obiadu zrobiła się całkiem konkretna uczta.
Następnego dnia zaraz z rana ruszyliśmy na wycieczkę łodzią motorową wzdłuż kanionu. Naszym kapitanem był Ratko, znajomy Veljo. W przeszłości Ratko żadnej pracy się nie bał i zawędrował za nią aż do Gwinei Równikowej, a potem do Krasnodaru w Rosji. Czas spędzony w Afryce wspominał najlepiej – dobre jedzenie, ciepło, wysoka pensja, żyć nie umierać. Ale się skończyło i tak Ratko zaczął wozić turystów łódką po jeziorze Uvac. Praca sezonowa, ale jest (za rejs łódką należy się 10 euro od osoby, ale naprawdę warto). Przy monotonnym pyrkaniu silnika, przykrytym wojskową kurtką Ratko żeby wytłumić drażniące ucho wibracje, sunęliśmy w ten słoneczny poranek spokojnymi wodami jeziora w kierunku słynnych meandrów kanionu Uvac. Nad naszymi głowami zaczęły w pewnym momencie krążyć wielkie ptaki. Były to sępy płowe, które stały się znakiem rozpoznawczym tego jeziora, kiedy w 1994 r. rejon kanionu Uvac ogłoszono rezerwatem. Na początku było tylko 7 par tego ptaka, ale dzięki wprowadzonej ochronie obecnie jest największa kolonia sępów płowych na Bałkanach (500 osobników). Sęp płowy to rzadki gatunek sępa-orła, z imponującą rozpiętością skrzydeł do 3 m. Swoją wielkością przewyższa wszystkie ptaki szponiaste (jest większy od orła przedniego), waży 8-9 kg, a niektóre osobniki nawet 11 kg. Sępy gniazdują na stromych skałach schodzących do jeziora i od czasu do czasu kołują nisko nad głowami turystów.
Po jakimś czasie dopłynęliśmy do stromego brzegu kanionu, po którym stalowe schody prowadziły prosto do ginącego w ciemnościach wejścia jaskini – Ledena pećina, czyli Jaskinia Lodowa. Na terenie rezerwatu Uvac znajduje się unikalny system jaskiń, z wieloma kanałami w kilku poziomach są tam duże sale, na ścianach różne nacieki, które dekorują jaskinie, a czasami można i zauważyć nietoperza. Przez długi czas panowało przekonanie, że są to osobne jaskinie. Okazało się jednak, że są one połączone i tworzą wspólną o długości 6180 metrów jedną jaskinię. Ratko wspomniał, że można nią dojść od jeziora na drugą stronę pasma wzgórz. My poszliśmy tylko 600 m w głąb pieczary, bo dalsza jej eksploracja wymagała już specjalistycznego sprzętu.
Ostatnią atrakcją rejsu było wejście od poziomu jeziora, aż na grzbiet schodzących do niego skał. Ratko zacumował łódź przy skalistym i stromym brzegu, a my musieliśmy zacząć wdrapywać się wzdłuż szlaku. Po 45 minutach marszu pod górę dotarliśmy w końcu do platformy widokowej, z której rozciągała się panorama na wyglądające jak wąż meandry kanionu Uvac. Dla takich widoków i dla takich ludzi jak Veljo i Mira, Radovan czy Ratko, warto przyjechać do Serbii. To oni i ich serbska gościnność sprawili, że ten weekend był jednym z najprzyjemniejszych jakie spędziliśmy przez prawie 2 lata na Bałkanach.