Gdyby nie festiwal EXIT pewnie nigdy byśmy nie zawitali do Nowego Sadu. Jakoś tak nie po drodze nigdy do tego miasta. Za blisko do Belgradu (ok. 80 km) więc człowiek zawsze pędzi do tej serbskiej stolicy chcąc się napawać wielkomiejską atmosferą Starego Belgradu, socjalistycznym klimatem Nowego Belgradu i austro-węgierskim zaduchem wąskich uliczek Zemunu. Tego na pewno nie zapewni nam Nowy Sad. Zwiedzenie wszystkiego, co polecały przewodniki, zabrało nam ledwie kilka godzin. Katedra i inne kościoły? Jakich wiele. Synagoga? To raczej sala koncertowa. Muzea? Są, ale to nie British Museum czy Guggenheim. Nowy Sad na pewno nie jest Wenecją Północy albo Paryżem Wschodu. Po co zatem tutaj przyjeżdżać, jeżeli nie chce się jedynie zarywać nocy na koncertach EXIT’a? Z kilku powodów.
Nowy Sad to przyjemne miasto. Jego urok polega właśnie na tym, że nie ma tutaj wielkomiejskiego pośpiechu i hałasu jak w Belgradzie. Ludzie nigdzie się nie spieszą, nie ma korków na ulicach. Życie płynie leniwie i powoli, chociaż knajpy na deptaku Modene czy Zmaja Jovina pękają w szwach, a gwar dyskusji i rozmów niesie się jeszcze na pobliskie uliczki. Ciekawe wrażenie robi tych kilka ulic i domów, które wciśnięte tkwią w Petrovaradinie między twierdzą a brzegiem Dunaju. Podobnie jak w Zemunie w Belgradzie, czuć tutaj w architekturze odciśnięty ślad austro-węgierskiego imperium.
Po drugie, w Nowym Sadzie można znaleźć ciekawe miejsca do odwiedzenia. My zdecydowaliśmy się na te, polecone nam przez mieszkającego tam znajomego. Za jego radą w sobotę wybraliśmy się na legendarny już Najlon Pijaca (położony przy skrzyżowaniu ul. Temerinski Put z ul. Primorską, trochę w oddaleniu od centrum miasta). W każdą sobotę odbywa sie tam pchli targ albo raczej bazar wszystkiego i niczego. Zaczyna się podobno już o godz. 6, ale my przyjechaliśmy tam o godz. 9-10 i zastaliśmy bazar w rozkwicie. Można tu znaleźć wiele różnych dziwnych rzeczy z ostatnich kilku dekad, w tym bogaty wybór gadżetów dla jugonostalgików. Do tego hałdy używanej odzieży i butów sprzedawane przez Romów. Folkloru dopełniały 4 duże wieprzki w całości kręcące się na rożnach w pobliskiej knajpie. Pewnie po dniu targowym miała być uczta.
Warto odwiedzić również sklep firmy „Metalac”. Może niektórzy pamiętają nazwę z dawnych, złotych czasów Jugosławii. Firma produkuje emaliowane naczynia kuchenne (garnki, dżezwy do parzenia kawy, kubki itp.). Wyglądają trochę jak ze starych czasów, ale ich urok polega właśnie na oldschoolowym dizajnie. Wszystkie wyroby można dostać w kolorach tęczy i z każdym wzorkiem. Sklep ten znajduję się przy skrzyżowaniu Bulwaru Oslobodjenia z ul. Maksyma Gorkiego. Niektóre z produktów Metalac można nabyć również w markecie „Merkator” przy skrzyżowaniu Bulwaru Oslobodjenia z Bulwarem Cara Lazara. Kto chce mieć zatem jakąś pamiątkę z Nowego Sadu, a nie gustuje w typowym chłamie dla turystów, może znaleźć coś dla siebie w ofercie Metalaca. My oczywiście skorzystaliśmy.
Nowy Sad to również dobre miejsce dla miłośników dobrej kuchni i jedzenia. Spożywcze „ciekawostki” (także na prezent) można kupić we wspomnianym już supermarkecie „Merkator”. W szczególności polecamy lokalne wyroby firmy Granum Food lub GUST. Rajem dla nas okazał się natomiast położony niedaleko naszego mieszkania (na Placu Republiki) bazar warzywno-spożywczy. Czynny codziennie, a można było na nim kupić wszystko co domowe, warzywa, sok z pomidorów w plastikowych butlach, rakiję wyrabianą przez chłopów, wiejskie jaja i sery itp. Tanio i zdrowo. Nas zachwycił wędzony ser kozi (duży kawałek za niewiele ponad 1 euro!) i rewelacyjne malinowe pomidory (takich w Kosowie nie mamy). Inny podobny bazar (Futoska Pijaca) znajduje się przy skrzyżowaniu ul. Jevrejskiej i Bulwaru Oslobodjenia. Oba miejsca okupowane są w godzinach targowych przez chmarę ludzi. Za to na najpopularniejszej uliczce z pubami i knajpkami (ul. Laze Teleckog 9) natknęliśmy się na małą piekarnię „Perec”, gdzie sprzedawano świeżo zrobione cienkie precle posypane czosnkiem lub papryką chili, pyszne ciasta drożdżowe i burki z różnymi nadzieniami (również z ziemniakami!).
Po szwędaniu się przez kilka godzin po mieście zawsze przychodzi moment, kiedy włącza nam się kulinarny kompas i ruszamy na poszukiwanie jakiegoś miłego miejsca, gdzie można znaleźć dobre jedzenie.Potrzebowaliśmy czegoś więcej niż nawet najlepszy precel. W Nowym Sadzie jest gdzie i co zjeść. Strasznie nakręciliśmy się na madziarskie dania – chcieliśmy spróbować czegoś innego niż klasyczne bałkańskie pljeskavice. Poza tym czytaliśmy właśnie książkę Vargi „Czardasz z managlica”, w której dania kuchni węgierskiej są głównym bohaterem. Nastawialiśmy się zatem bardzo na kuchnie wojwodzinską, tj. serbską z „domieszką” kuchni węgierskiej. W końcu dużą część mieszkańców Wojwodiny stanowią Węgrzy.
Istotnie w kilku restauracjach w Nowym Sadzie można dostać dania bardziej charakterystyczne dla węgierskiej csrady niż serbskiej kafany. Do tego w karcie moc ryb z Dunaju i dobre lokalne wino z rejonu Fruška Gora. W naszej opinii najlepszym miejscem, żeby spróbować trochę dań z kuchni wojwodzinskiej była restauracja „Aqua Doria”. Znajduje się ona po drugiej stronie mostu prowadzącego prosto do Petrovaradinu, nad samym Dunajem przy twierdzy. Koniecznie trzeba spróbować pyszną zupę fiš paprikaš (ta potrawa jest akurat bardziej z kuchni chorwackiej i o niej napiszemy wkrótce nieco więcej). Podobno rewelacyjna jest też zupa rybna (ribna ciorba). My najedliśmy się raz samą sałatką i tzw. „dunajską przekąską”, tj. talerzem z 3 gałkami pasztetu rybnego, kopą kawałków wędzonej ryby, pomidorami koktajlowymi, oliwkami, cebulą i sałatą oraz chrzanem (do tego grzanki). Palce lizać!
Dobrze zjedliśmy również w najstarszej ponoć restauracji w wojwodinskiej stolicy, tj. w „Lipie”, chociaż dania były raczej nie-węgierskie (z wyjątkiem dużej ilości papryki dodanej do puree ziemniaczanego podawanego z pysznymi grillowanymi kobasicami). Za radą znajomego poszliśmy także do restauracji wegetariańskiej „Ananda Veggie” (ul. Petera Draspina 51). Z reguły można tam dostać menu obiadowe, czyli komplet zupa+drugie danie za rozsądna cenę ok. 500 dinarow. Do tego można domówić sobie jakiś robiony na miejscu sok lub owocowy szejk lub wegańskie ciasta i inne słodkości. My załapaliśmy się na zupę z soczewicy oraz danie główne: puree marchewkowe, pieczona kapusta oraz pomidor nadziewany bulgurem i soczewicą. Bardzo dobre! Nie spróbowaliśmy również niczego w klasycznej kafanie serbskiej na wspomnianym już bazarze warzywno -owocowym na Placu Republiki. Nie jest to miejsce dla wegetarian, ani osób na diecie. Króluje tu mięso z grilla, ale za to jak przygotowane i podane. Kawałki boczku, różnego mięsiwa, kiełbas, a do tego mućkalica lub pieczona fasolka prebranac z pikantną kiełbasą w środku, podane w glinianej foremce. Jedzenie musiało być świeże i dobre, bo zawsze widzieliśmy długą kolejkę oczekujących na swoją porcję osób. Jeżeli zatem kogoś nie odstraszają stoły pod obskurną wiatą i ceratowe obrusy ten pewnie nie będzie żałować, że coś tutaj przekąsił.
Po obżarstwie, warto spalić kalorie ratując świat przed Agentem Świnią. Więcej o Roomescape i samej grze napisaliśmy TUTAJ.
I w końcu ostatni powód – Dunaj. Wzdłuż rzeki wybudowano dróżkę do biegania i trasę rowerową. Dalej na południe przy nowym Moście Wyzwolenia znajduje się plaża miejska. Wejście na nią kosztowało nas bagatela 100 dinarów od osoby. Serbowie piknikują jednak nie tylko tam, ale też wzdłuż całego brzegu Dunaju od Mostu Wyzwolenia do Mostu Varadinskiego. Nie daleko tego drugiego z wód Dunaju wystają kikuty filarów mostu Franciszka Józefa, który nie został odbudowany po tym, jak w 1999 r. lotnictwo NATO zbombardowało i zniszczyło wszystkie trzy mosty na Dunaju. Grube filary, wystające z wody na kilka-kilkanaście metrów, stały się ulubionym miejscem przesiadywania ptactwa. Po obżarstwie w nowosadzkich kafanach i csardach można zawsze zająć strategiczną pozycję na ławce przy Dunaju i spokojnie trawić gapiąc się w rzekę i górującą na drugim brzegu twierdzę w Petrovaradinie.
Chcielibyśmy również podziękować Danielowi, który sporządził dla nas świetny przewodnik po Nowym Sadzie i dzięki temu, jak po sznurku odkrywaliśmy tajemnice miasta. Dzięki!