Jak przekonaliśmy się nie raz, Grecja to nie tylko plaże, ciepłe morze i zabytki starożytności. Jakiś czas temu KInga „wygrzebała” w Internecie kilka relacji z mało znanej w Polsce części Grecji, a która jest nie mniej urocza i zaskakująca co te opisywane najczęściej w turystycznych folderach. To miejsce to Zagori w górach Pindos, region w północnym Epirze przy granicy z Albanią. Kilometry lasów, nagie wapienne skały, góry poprzecinane głębokimi wąwozami, w których burzą się i kotłują płynące częściowo pod ziemia strumienie. Pod uprawę nie nadaje się tu żaden skrawek ziemi, co najwyżej pod wypas owiec. Nie dziwi zatem, że mieszkańców ma Zagori niewielu.
Krajobrazy najlepiej podziwiać na piechotę. Do wyboru jest kilkadziesiąt szlaków wytyczonych przez lasy i pastwiska z jednej wsi do drugiej, mijających przełęcze i załomy skalne. Trzeba przyznać, że grecy dbają o znakowanie tras. We wszystkich miejscowościach są odpowiednie tablice z mapami danego terenu i siecią szlaków. Najpopularniejsza trasa prowadzi w górę groźnie wyglądającego wąwozu Vikos, największej atrakcji regiony, ale o tym opowiemy w stosownym czasie. Zagori to nie tylko miejsce pełne pięknych widoków i atrakcyjnych szlaków trekkingowych, ale również malowniczych wiosek z tradycyjną zabudową. Rozsypane są na wysokości od 500 do 1000 m.n.p.m., z charakterystycznymi kamiennymi domostwami, kościołami o szczególnej architekturze i połączonych kamiennymi drogami z licznymi, łukowatymi mostami. W regionie doliczono się prawie 50 różnej wielkości wiosek, z który prawie każda wygląda jak z pocztówki czy albumu. Wzdłuż wybrukowanych uliczek pełno w nich charakterystycznych kamiennych domów/rezydencji, otoczonych na wpół obwarowanymi murami, z charakterystycznymi zadaszonymi werandami, pokrytymi łupkowymi dachówkami. Domy te sprawiają wrażenie jakby zbudowano je w średniowieczu, ale pochodzą głównie z przełomu XVIII i XIX w. Wiele z nich popadło z biegiem dekad w ruinę, a właściciele czy to wymarli, czy też wywędrowali za łatwiejszym chlebem gdzieś w świat. Niektóre osady sprawiają wrażenie dość wyludnionych, w innych mieszka kilka rodzin. Ale są też takie, które złapały wiatr w żagle i zaczynają się rozwijać dzięki turystyce. Najbardziej znane z nich to: Vitsa, Vikos, Megalo Papingo, Mikro Papingo, Tsepelovo czy Monodendri. Aby zwiedzić wszystkie wioski potrzeba chyba co najmniej tygodnia, ale to nie jest zły pomysł zaszyć się w Zagori na jakiś czas, daleko od zgiełku głównego nurtu turystycznego Hellady.
Skusiły nas zatem te wszystkie widoki i zdjęcia i opowieści snute w relacjach o sielankowych wioskach Zagori i postanowiliśmy tam pojechać na majówkę. Pierwszą noc po przyjeździe na miejsce spaliśmy w Janinie, największym mieście tej części Grecji i które stanowi dobry punkt do zatrzymania się przed wypadem do Zagori. Następny dzień zaczęliśmy od szybkiego zwiedzenia miasta. Zachowało ono częściowo swój dawny turecki charakter, ze starą dzielnicą przypominającą czarsziję i murami twierdzy Ali Paszy (o nim pisaliśmy TU) położonej na półwyspie nad jeziorem Pamwotida. W 2 godziny obeszliśmy wszystko, co nas interesowało, więc ruszyliśmy dalej. Z Janiny pojechaliśmy drogą na Kalpakę, ale za wsią Karies zjechaliśmy na pnącą się ostro w górę drogą prowadzącą do parku narodowego Pindos. Pierwszy przystanek zrobiliśmy we wsi Vista, albowiem stąd można zejść na dno południowej części wąwozu Vikos, żeby zobaczyć charakterystyczne kamienne mosty pozostałe z czasów tureckich, a którymi prowadziły lokalne szlaki handlowe. Dróżką biegnącą jak wąż stromym zboczem zeszliśmy do pierwszego mostu, po którym można przeprawić się na drugą stronę rzeki. Dalej poszliśmy wzdłuż rzeki i po 20 minutach dotarliśmy do kolejnego mostu – Kokoru. Został on wybudowany w 1750 r. i obejmuje strome brzegi wąwozu górskiej rzeki, a jego wygięty łuk rysuje się wysoko na tle skał.
Po powrocie do samochodu i kilku kilometrach dalszej jazdy dojechaliśmy do Monodendri. To jedna z tych wiosek, którym się udało załapać na falę turystyczną i wielu odwiedzających region Zagori kieruje tutaj swoje kroki (to znaczy samochody). Przy głównej ulicy, ale też w głębi zabudowań na około przykościelnego placyku, otwarło się wiele restauracji, kafejek, hoteli i sklepów z pamiątkami. Nowa droga, ale w dawnym stylu, tj. ułożona z łupanego kamienia, tylko nieco równiejsza, prowadziła do malutkiego kościółka z klasztorem Agia Praskevi, usytuowanego na samym skraju wąwozu Vikos, kilkaset metrów nad jego dnem. To pierwsza nasza styczność z tym kanionem, który uznawany jest za największy kanion europejski o prawie pionowych ścianach i głębokość sięgającej 900 m i szerokość od 100 do 1000 m. Około dwudziestokilometrowy odcinek górnego biegu rzeki Voidomatis głęboko wżyna się w tym miejscu między masyw gór Timfi a płaskowyżem Stauros, tworząc wąwóz. Jak głosiła nieco zardzewiała i sponiewierana tablica informacyjna, według Księgi Rekordów Guinnessa jest to najgłębszy kanion na świecie (?!). Niezależnie od prawdziwości tego rekordu kanion robi naprawdę duże wrażenie.
Z Monodendri pojechaliśmy dalej, przejeżdżają przez tzw. „kamienny las” – wapienne formacje skalne, spękane horyzontalnie na małe płytki. Wygląda to tak, jakby ktoś nożem równo podzielił skałę jak ciasto. To one posłużyły jako budulec dla domów, mostów i dróg górskich. Szosa doprowadziła nas w końcu do parkingu, gdzie zostawiliśmy samochód. Stamtąd poszliśmy pieszo ścieżką na występ skalny i punkt widokowy Oxia. Warto było podjechać parę kilometrów, by ujrzeć ten niezwykły widok – wąwóz ciągnący się kilometrami, a pod nogami 400 metrowe skalne urwisko. Sam punkt widokowy został dla bezpieczeństwa obmurowany kamieniami, ale można z niego pójść dróżką jeszcze dalej 30 m wzdłuż ściany skalnej, ale to już na własne ryzyko (jak zresztą ostrzega odpowiednia tabliczka).
Nocleg zarezerwowaliśmy sobie we wsi Tsepelovo (kolejna urokliwa miejscowość z kamiennymi domkami i mały placykiem otoczonym greckimi tawernami), więc musieliśmy wrócić z Oxia do Monodendri, a następnie pojechać dalej na około niedaleko wsi Dilofo, Koukouli i Kapessovo. Jakiś czas przed zjazdem w lewo na Dilofo obejrzeliśmy jeszcze most Minas, pod którym nie przepływała jednak ani kropla wody – strumień całkowicie wysechł. Po minięciu mostu Kokoru, przy którym byliśmy rano, zboczyliśmy jeszcze do wsi Kipu. Przed wjazdem do wsi po prawej, w dole, zobaczyliśmy najbardziej malowniczy most w regionie składający się z trzech przęseł, zwany Kalogeriko (1814 r.). Zeszliśmy ponownie ścieżką w dół, żeby obejrzeć solidną i jednocześnie smukłą konstrukcję. Nurt w rzece był spokojny, więc przęsła mostu tworzyły wraz ze swoim odbiciem w lustrze wody „okulary”. Ten i inne mosty są ikoną regionu Zagori i z reguły są dość oblegane przez turystów. System znakowanych ścieżek pozwala na piesze wycieczki przez okoliczne mosty i wsie (najwięcej mostów jest właśnie w Kipi) łącząc prawie wszystkie te punkty. Na końcu wsi znaleźliśmy jeszcze nieco zapomniany przez turystów most Petsioni, byliśmy tutaj na szczęście sami. Dzień się jednak już powoli kończył, więc dotarliśmy w końcu do naszego guesthouse’u w Tsepelovo. Następnego dnia czekał na nas wąwóz Vikos.
Cdn.